
Co byś zrobił, gdyby koledzy zostawili Cię samego na Marsie? Mark Watney, główny bohater książki „Marsjanin” zostaje uwięziony na czerwonej planecie, ale zamiast rozpaczać, postanawia zawalczyć o swoje życie. No ale w końcu Mark jest astronautą NASA i ma doktorat z botaniki… Tak w skrócie przedstawia się fabuła książki Andy’ego Weira, która została sfilmowana w 2015 roku przez samego Ridleya Scotta. A teraz poznajmy szerszy kontekst tej historii.
Jest rok 2035, a loty na Marsa, choć jeszcze raczkujące, są już teraźniejszością. Podczas naukowej misji Ares 3 załogę zaskakuje gwałtowna burza piaskowa, w wyniku której Mark Watney zostaje oddzielony od reszty. Sądząc, że ich kolega zginął, astronauci opuszczają planetę i wyruszają w długą podróż powrotną na Ziemię. Problem w tym, że Mark przeżył i pozostał na Marsie zupełnie sam. W czasie, gdy na ziemi zdążyli już go uśmiercić i wyprawić pogrzeb, astronauta walczy o życie, wykorzystując wiedzę naukową, inteligencję i spryt, a przy tym nie opuszcza go dobry humor.
Na początek warto wspomnieć, że Andy Weir, pisząc „Marsjanina” porządnie się przygotował do tematu, konsultując niemal każdy szczegół z tęgimi głowami z NASA. I chociaż jest to fikcja zahaczająca o s-f, książkę czyta się jak najprawdziwsze wspomnienia. Sam Mark, choć nie omieszkuje raczyć czytelników wręcz szczegółowymi opisami kolejnych napraw bazy, uprawy roślin czy budowy łazików, to robi to z dowcipem, a niekiedy cynizmem spowodowanym jego beznadziejną sytuacją, w której mimo przeciwności, nigdy nie godzi się z losem.
Czy warto przeczytać książkę Weira? Zdecydowanie. Szczególnie można polecić ją przed obejrzeniem ekranizacji, a nawet i osoby, które widziały już Matta Damona w roli Watneya na ekranie i chcą jeszcze więcej „Marsjanina”, śmiało mogą sięgnąć po lekturę. Można choćby nauczyć się całkiem przydatnych rzeczy o produkcji wody z wodoru i węgla, czy sadzenia ziemniaków… w najbardziej naturalnym nawozie.