Jeśli ktoś wciąż myśli, że filmy animowane to strata czasu, powinien koniecznie obejrzeć „Fantastycznego pana Lisa” w reżyserii Wesa Andersona. Połączenie świetnego scenariusza z wizualną ucztą animacji poklatkowej gwarantuje, że film pozostanie na długo w pamięci starszych i nieco młodszych widzów. Chociaż… zapewne większą przyjemność z seansu odczują dorośli.
Fantastyczny Pan Lis – o czym jest?
Tytułowy pan Lis to pozornie przykładna głowa rodziny. Właśnie przeprowadził się do nowego, większego domu w środku wielkiego drzewa. Dawniej zajmował się łupieniem lokalnych kurników, ale te czasy dawno minęły. A przynajmniej tak mu się wydawało. Jak się bowiem okazuje, zamieszkał w pobliżu trzech największych farm w okolicy należących kolejno do pana Boggisa, Bunce’a i Beana. Wkrótce zwierzęce instynkty dają o sobie znać i pan Lis w tajemnicy przed rodziną rozpoczyna dzikie łowy.
Tak o to zaczyna się szalona przygoda pełna pościgów, włamań i… problemów okresu dojrzewania (gdy na ekranie pojawia się Ash, syn głównego bohatera). Jednak i tak całe show kradnie tu pan Lis i jego przyjaciel – nierozgarnięty opos Kylie. Wtóruje im cała mieszanka postaci, od odpychających farmerów po zwierzęcych mieszkańców lasu.
W filmie przede wszystkim znakomicie wypada oryginalny dubbing w wykonaniu takich gwiazd jak George Clooney, Meryl Streep, Bill Murray, Michael Gambon czy Willem Dafoe. Aktorzy doskonale grają głosami, dzięki czemu ich animowane postaci zyskują wyrazistości. Być może wpływ tu miało nagrywanie poza studiem, w plenerze. Dodatkowy plus za muzykę Alexandre’a Desplata, który tym razem serwuje dawkę starego amerykańskiego folku.
Fantastyczny pan Lis – komu polecić?
Jeśli ktoś lubi twórczość Wesa Andersona, ta pierwsza animacja na pewno mu się spodoba. W „Fantastycznym panu Lisie” jest wszystko to, co charakterystyczne dla tego reżysera: estetyka koloru (tu dominują ciepłe, jesienne barwy), hipsterska dziwaczność czy epizodowa struktura fabuły. Barwna wizja Andersona doskonale uzupełnia się z charakterystycznym stylem Roalda Dahla – aż chciałoby się zobaczyć inne opowiadania, które reżyser mógłby przenieść na ekran.